sty 02 2009

Rozdział V


Komentarze: 0

Ranni uciekinierzy spali bardzo długo. Wszystkie zadane im obrażenia goiły się z biegiem czasu. W nocy nic nie nawiedziło śpiących chłopców. Mieli dużo szczęścia. Następny dzień tak jak kilka ostatnich zapowiadał się upalnie.

  Rithiora jak zawsze obudził dotyk ciepłych letnich promieni słonecznych tym razem przebijających się przez gęstwinę pięknych, zielonych liści. Czuł, ze już nie śpi jednak nie chciało mu się wstać. Leżał sobie wygodnie na miękkim mchu. Jednak dopiero teraz zdał sobie sprawę gdzie jest i co zdarzyło się ostatniej nocy. Podniósł lekko powieki i ujrzał śpiących towarzyszy. Odetchnął z ulgą – Dobrze, zę nic im się nie stało – Pomyślał poczym powoli wstał z legowiska. Poczuł, że ból ręki trochę ustał jednak nie na tyle by dać chłopakowi spokój. Rithior powoli odwiązał opatrunek, aby zobaczyć czy rana zaczęła się goić. Dreszcz przeszedł mu po plecach. Może i ból był mniejszy jednak rana wyglądała ohydnie. Mnóstwo ropy, zaschniętej krwi i opuchlizny. Na szczęście mógł ją, chociaż ruszać. Kilka godzin temu było to nie możliwe.

  Kiedy już obejrzał swoje rany postanowił się rozejrzeć. Las, który wcześniej wydawał mu się przerażający teraz był całkiem normalny. Gęsty mech okrywał całą ziemie w głębi, której miały swe korzenie wysokie smukłe drzewa. Wszędzie roiło się od krzaków i rosnących grzybów różnego rodzaju.

  Rithior postanowił zbadać okolice. Powoli wstał i wsparłszy się kijem ruszył w kierunku, do którego zmierzali. Szedł bardzo powoli, gdyż był obolały i zmęczony po ostatniej walce. Mijał coraz to kolejne drzewa. Ku jego zdziwieniu były one rozstawione coraz rzadziej. Po kilku chwilach żmudnej drogi Rithior usłyszał jakiś szum. Im dalej szedł tym dźwięk bardziej się nasilał i stawał się coraz wyraźniejszy. Po chwili Rithior ujrzał lekkie światło. Począł zmierzać w tamtym kierunku. Światło stawało się coraz większe a szum coraz silniejszy. Wreszcie dotarło do niego, że brakuje mu kilku kroków, aby wyjść z lasu. Zdał sobie sprawę, ze w cale nie byli po środku gęstwiny. Mieli jakieś dziesięć minut drogi do wyjścia. Rithior uradował się bardzo, ze w końcu mogą wyjść z lasu, w którym omal nie zginęli. Przyspieszył kroku. Światło powoli zamieniało się w piękny widok wyżynnych traw. Spostrzegł też, iż owy szum wydaje płynąca niedaleko rzeka.

  Stanąwszy na jednym z pagórków już na samym brzegu lasy ujrzał piękny zapierający dech w piersiach krajobraz. Piękne wyżyny porośnięte gęstą zieloną trawą otulone ciepłym słońcem wyglądały jak Raj. Nieopodal płynęła nieduża rzeczka. Woda jej była bardzo czysta słońce odbijające się w jej gładkiej tafli oślepiało spoglądającego na nią chłopaka. Wszędzie dało się słyszeć cichy śpiew ptaków i inne odgłosy budzącej się do życia natury.

  Rithior uradowawszy się bardzo ze swojego odkrycia upuścił kij służący mu do podpory i pospiesznym krokiem ruszył w stronę wody. Szedł przez kilka chwil i cały czas był zachwycony piękną przyrodą. Mijał coraz to inne rodzaje kwiatów. Każdy przykuwał jego uwagę z osobna. Jednak w końcu doszedł. Spostrzegł, ze płynąca w rzece woda jest dość płytką i swobodnie mógł się w niej wykąpać. Zdjął brudną zamoczoną w krwi koszule i wszedł powoli do zanurzając się od razu. Woda była idealna. Nie za ciepła i nie za zimna. Letnie słońce ogrzewało ją przez kilka dni jednak ją troszkę ochłodziła. Rithior końcu mógł się umyć, zrelaksować i oczyścić rany z brudu. Ręka wyglądała znacznie lepiej niż wcześniej. Rithior czuł się świetnie. Jednak nic nie trwa wiecznie. Przecież czekali na niego jego towarzysze. Musiał wrócić, obudzić ich i powiedzieć, co udało mu się zobaczyć a na koniec po prostu ich tu przyprowadzić.

  Wstał, więc z niechęcią i powoli wyszedł z rzeki. Chwycił swoją koszule, która leżała na ziemi i ruszył pospiesznie z powrotem. Chciał jak najszybciej znaleźć przyjaciół przyprowadzić ich tu. I znowu szedł ta samą drogą jednak w drugą stronę. Mijał te same drzewa i krzewy. I powoli rozstawał się z dźwiękiem szumiącej rzeki. Szedł kilka minut. Aż w końcu znalazł obóz. Jego towarzysze nadal spali, więc musiał jakoś ich obudzić. Począł podchodzić po kolei do każdego z nich i szarpiąc delikatnie starał się wyrwać ich ze snu.

  Kiedy już wszyscy otworzyli oczy Rithior stanął po środku mówiąc

 - Zbierajcie się! Tak się składa, ze przez ten cały czas mieliśmy wyjście z lasu pod nosem. Jakieś dziesięć minut drogi stąd rozciąga posado pokrytych trawą wyżyn. Trafiłem też na rzekę, w której swobodnie można przemyć rany

 - A więc ruszajmy szybko – odparł pewnym i zdecydowanym głosem Shtym ruszając za Rithiorem. On zdecydowanie miał najmniejsze obrażenia. Z całej czwórki to mu najbardziej dopisało szczęcie.

  Sanjuro miał się trochę gorzej. W wyniku walki doznał kilku ciężkich obrażeń. Połamane żebro i zwichnięta kostka dawały o sobie znać po każdym kolejny kroku chłopaka. Poza tym wiele stłuczeń i siniaków, które jednak nie były przeszkodą, aby maszerować dalej.

  Z Elveronem było zdecydowanie najgorzej. Ledwo żył. Miał zmasakrowaną twarz. Całą we krwi. Był mocno poobijany i z wielkim trudem szedł o własnych siłach. Co jakiś czas mruczał pod nosem, że go boli a poza tym nic więcej nie mówił.

  Mimo licznych ran i przeraźliwego szli dalej. Chcieli w końcu wyjść z lasu, w którym prawie zginęli. Rithior znał już tę drogę, więc prowadził pozostałą czwórkę, która szła kilka kroków za nim. W końcu dotarli na miejsce. Rozciągnęły się przed nimi te same wyżyny, które wcześniej już widział Rithior. Oniemieli z zachwytu. Krajobraz był piękny. Nawet Elveron poczuł się lepiej.

  Cała czwórka uradowana wyjściem z feralnego lasu ruszyła w stronę rzeki, która była kilkanaście metrów od nich. Każdy począł powoli zanurzać woje ciało w chłodnej, czystej wodzie. Kąpiel przyniosła ukojenie obolałym kończyną, rozdartej skórze. Rany zostały obmyte z zanieczyszczeń całej czwórce jakby wróciła część sił. Po kilkunastu minutach kąpieli wyszli z wody i położywszy się na trawie zaczęli rozmyślać relaksując się przy tym.

 - I co teraz. Przekroczyliśmy już las. W którą stronę ruszamy – Spytał Rithior pozostałych, wylegujących się towarzyszy. A Shtym odparł

 - Teraz będziemy musieli iść w dół rzeki przez najbliższe kilka godzin. Tak będzie najbezpieczniej. Potem Skręcimy na wschód, na boczny trakt i jeśli dobrze pójdzie jutro będziemy na miejscu.

  Po tej, krótkiej wymianie zdań podróżnicy nadal leżeli na trawie i nie mieli zamiaru wstać przez najbliższe kilkadziesiąt minut. Co jakiś czas przekręcali się tylko na drugi bok. Nikt nic nie mówił. Każdy korzystał z chwili ciszy i spokoju

  Słońce grzało coraz bardziej. Małe poranne chmurki szybko zniknęły i niebo było czyste. Lekki chłodny wiaterek z minuty na minutę cichł, aż w końcu nikt go już nie czuł. Zrobiło się duszno. Po prawie godzinnym wypoczynku czas było się zbierać i ruszać w dalszą drogę.

Wszyscy nie chętnie zaczęli wstawać. Przygotowania trwały dosłownie chwile. Po kilku minutach cała czwórka rozpoczęła dalszą wędrówkę.

  Poczęli stawiać szybkie i stanowcze kroki. Byli pełni sił, lecz jednak ranni. Starali się jak mogli nie przerywać marszu. Chcieli jak najszybciej dojść do miasta. Tam można było odpocząć, solidnie się najeść i nieźle zarobić.

 I Szli tak kilka godzin, rozmawiając o dawnych czasach, opowiadając różne żarty. Mimo dość dużych obrażeń przyjemnie im się razem szło. Pełni nadziei oczekiwali aż w końcu ujrzą upragniony trakt, od którego prosta droga wiodła już do miasta. I tak się stało. Wśród gęstwiny traw i drzew zasłaniających horyzont. Pośród rażących w oczy promieni słonecznych ujrzeli szeroką piaszczystą drogę, nad którą wznosiła się chmura kurzu, zrobiona przez jadącego konno podróżnika albo handlarza zmierzającego z dużą szybkością w stronę miasta.

  Shtym jako pierwszy ruszył na trakt, aby zobaczyć czy trafili na dobrą drogę. Nie widział jednak nic. Przed jego oczyma rozciągała się długa prosta droga otoczona z dwóch stron szerokimi pasmami dzikiej trawy i drzewami rzucającymi cień na piaszczystą ścieżkę.

  Rithior i Elveron wzrok mieli lepszy gdyż byli elfami i spojrzawszy w kierunku, w którym idą. Pośród chmur gęstego kurzu, ujrzeli smukłą wysoką wierzę otoczoną wysokim murem. To na pewno było to miasto.

 - Już nie daleko – Wrzasnął Rithior w celu powiadomienia towarzyszy o tym, iż ujrzał cel, do którego zmierzają.

 - Teraz już tylko prosta droga. Żadnych potworów lub innych niebezpieczeństw. Będziemy szli do wieczora. Potem przenocujemy gdzieś na uboczu i rano ruszymy dalej. Przed południem będziemy na miejscu. – Podsumował, Shtym idący gdzieś z tyłu.

 - Cóż. Niech będzie. Jednak dręczy mnie mała sprawa. Mówiłeś, że to jest małe miasteczko ludzki, a ja tu widzę jakąś gigantyczną twierdzę. – Spytał ochrypłym głosem Elveron, który szedł na przedzie podpierając się kijem.

 - Może i nie jest malutkie jednak istnieje dużo więcej olbrzymów. Ale takiego już na tym terenie nie znajdziesz. Dużo większy gród jest położony jakieś 10 dni drogi na północny wschód jednak tamten teren objęty jest stanem wojny i spacerowanie sobie tam może grozić śmiercią. Istnieje kilka bocznych dróg jednak ja się już nigdzie nie wybieram. Na razie musi mi wystarczyć to miasto., - Wtrącił Sanjuro, udawając, ze nic go to nie obchodzi.

 - Wszędzie tylko wojna. Jakby zebrało się wszystkich żołnierzy ze wszystkich miast to po Drowach zostałyby tylko wspomnienia. – Burknął oburzonym głosem Rithior.

 - Tak Ci się tylko wydaje. Mroczne elfy mają mnóstwo szpiegów w miastach i jeśli doszłoby do masowego zbioru armii to na pewno by o tym wiedzieli i umieliby się zabezpieczyć. Poza tym gdyby wszystkie wojska ruszyłyby na jedną, bitwę. Zapewne Drowy w ogóle by się na nią nie stawiły, lecz podzieliłyby się na mniejsze odziały i spustoszyłyby wszystkie miasta, które zostały bezbronne.- Odpowiedział Sanjuro równie oburzonym głosem, co poprzednik.

  - W sumie masz rację. Każde miasto powinno mieć swoją armie by w razie ataku móc się bronić i ponieść mniejsze straty. Jednak wiem, że i tak wojsko imperialne nie daje z siebie wszystkiego.

 - Cóż jest w tym trochę racji, lecz zauważ Drowy szkolone są do zabijania odkąd nauczą się chodzić. To są bardzo nie bezpieczni przeciwnicy. Podczas walki w ogóle nie myślą i nie walczą technicznie. Co w pojedynkę można dobrze wykorzystać. Jednak posługują się tylko nabytą chęcią do zabijania.

 - Skąd Ty tyle o nich wiesz? Żyje na tym świecie od dość długiego czasu a dopiero teraz dowiaduje się o tak istotnych sprawach.

 - Wiem dużo więcej, ale to nie miejsce i czas na takie opowieści. W dzieciństwie bardzo lubiłem czytać różne księgi.

  Rozmowę Sanjuro Rithiorem przerwał cichy jęk Elverona, który nadepnął na ostry kamień rozcinając sobie stopę. Jednak już do pogawędki o Drowach nie powrócili.

  Minęło już kilka godzin spędzonych na marszu w stronę miasta. Wieża otoczona wielkim murem stawała się coraz bardziej widoczna zarówno dla dwójki elfów jak i Ludzi. Słońce już powoli kierowało się ku zachodowi chodny wiaterek pędzący wzdłuż traktu dawał ukojenie rozgrzanym od letnich promieni słonecznych podróżnikom. Szło im się coraz łatwiej jednak w końcu zmęczenie wzięło górę. Gdy już słońce poczęło naprawdę zachodzić chłopcy zboczyli z traktu i poczęli iść przez chwilę po trawiastych wyżynach, aby w bezpiecznym miejscy spędzić noc. Po chwili marszu wśród sięgających im do kolan traw znaleźli sobie miejsce o podnóża jednaj z wyżyn. Wybrali je, dlatego by nie byli widoczni z traktu.

  Kiedy już każdy usadowił się wygodnie w miękkiej trawie zapadła zupełna cisza i wykończeni chłopcy poczęli jeden po drugim zasypiać. Oczy kleiły im się bardzo, gdyż po całodniowym marszu nie trudno o zmęczenie i senność. Noc była bardzo spokojna. Nad chłopcami wisiało tysiące gwiazd i księżyc, który swym jaskrawym blaskiem rozświetlał okolicę. Było dość ciepło, więc chłopcy mieli idealny warunki, aby się wyspać i rano ruszyć w dalszą drogę.

  I tak się stało. Obudzeni dotykiem ciepłych promieni, które zapowiadały kolejny piękny, letni dzień zaczęli wstawać i ogarnąwszy się ruszyli z powrotem w stronę traktu, aby szybko dojść do miasta. Zostały im jakieś dwie godziny marszu. Jednak spieszyli się, gdyż chcieli dojść na miejsce przed południem. Miasto już było widać doskonale a im bliżej niego się znajdowali tym więcej zadziwiających rzeczy dostrzegali. W końcu mogli zobaczyć je całe gdyż po kilku dniach niebezpiecznej drogi rozsłociła się przed nimi wielka brama miasta.

 

kowal11zodiak    zzz  
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz