Kategoria

Rozdział 1


sty 02 2009 Rozdział I
Komentarze (0)

 

Była ciemna noc. Na pięknym niebie widniało tysiące gwiazd. Cichy chłodny wiatr przedzierał się uliczkami wioski lekko świszcząc. Uderzona mdłym blaskiem księżyca mieścina, zdawała się być otulona snem. Nie wszyscy jednak spali. Między niewielkimi domkami ktoś się przechadzał, zagłuszając spokojną ciszę nocy. Był to młody elf, co od razu można było rozpoznać po uszach. Jego długie jasne włosy sięgały mu do połowy pleców. Cerę miał delikatną i rysy twarzy bardzo młodzieńcze. Ubrany był jasną koszule roboczą i spodnie za kostki bardzo przetarte i zniszczone. W ręku trzymał pochodnie, która dawała jasne światło i nie pozwalała młodzieńcowi zgubić się pośród nocy. Oddech jego był niespokojny i nierówny, najwyraźniej czegoś się obawiał.

  Nagle w oddali dało się usłyszeć głośne szczekanie psa i tupot koni zmierzających w stronę wioski. Chłopak zaczął szybko biec w tamtym kierunku. Na jego twarzy widać było pełen nadziei uśmiech. Oczy jego świeciły się jak iskierki. Biegł coraz szybciej nie bacząc na zmęczenie jednak po chwili zaczął zwalniać. Jego uśmiech zaczął znikać z twarzy, a w oku zakręciła się łza. Im bliżej były konie tym bardziej smutniał. Padł na kolana. Wśród ciemności ujrzał dokładne rysy postaci. Czterech mężczyzn jadących na koniach a na piątym rumaku zwłoki kobiety.

  Miała rozdarte ubrania i mnóstwo ran na ciele. Nie miała jednej ręki i krew wypływała jej z każdego miejsca na ciele. Była zmasakrowana. Mężczyźni tylko szeptali coś miedzy sobą, co jakiś czas spoglądając na młodzieńca, który klęcząc bardzo pobladł. Wargi zaczęły mu drgać. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Jedyne słowo, jakie udało mu się wykrztusić to – Mamo – Mówiąc to słowo zaczął płakać bardzo głośno. Przeraźliwa rozpacz ogarnęła jego serce.

 - Było ich trzech. Nie miała szans – Mówili między sobą mężczyźni. Byli to okoliczni rolnicy. I stajenny, od którego wzięli konie. Wyglądali całkiem przyzwoicie. Mieli ładne i czyste koszule i długie spodnie na szelkach. Nogi osłonięte mieli wielkimi butami myśliwskimi. Na głowach mieli kaptury, ale dało się dostrzec, ze to elfy, gdyż mieli charakterystyczne długie uszy Najpierw blond włosy wystające spod kaptura.

 - Najpierw ją zarznęli a potem zgwałcili – Mówił jeden z nich

 - A na koniec jeszcze nam uciekli. – Odparł drugi, jadący bardziej z przodu – A teraz cisza, tu jest jej syn –Na tą komendę wszystkich ogarnęła cisza.

  Młodzieniec zaś klęczał cały czas patrząc się w ziemie. Łzy kapały na trawę jedna za drugą. Pięści miał mocno zaciśnięte a usta jego nie przestawały drżeć.

 - Zakryjcie ją jakoś. Nie może na nią patrzeć w takim stanie – Mówiąc to szybko zahamował idące konie. Ostatni zaś, jadący kilka kroków za nimi zeskoczył z konia i wyciągnął z torby kawałek materiału. Podszedł do zwierzęcia wiozącego zwłoki i narzucił na nią płótno. Jednak zahaczywszy ręką o klamrę od paska trzymającego ciało zrzucił zwłoki kobiety, które spadając odwróciły się w stronę klęczącego na ziemi chłopca.

  Młodzieniec nie wytrzymał. Gniew i rozpacz, która w nim siedziała przeszła możliwe do wytrzymania granice. W jego głowie nie było już smutku. Przepełniła go wściekłość i nienawiść. Chłopak zaczął krzyczeć. Tak głośne, ze śpiący mieszkańcy zaczęli budzić się i powoli wyglądać ze swych domostw. Chłopak zaczął powoli wstawać. Był cały czerwony a na jego twarzy widać było tylko gniew. Nagle odwrócił się szybko w stronę lasy i nie mówiąc słowa zaczął biec w jego. Jeden z mężczyzn ruszył za nim jednak wściekłość chłopca wzięła górę nad mięśniami. Nikt już nie zdołałby go złapać. Nie minęło kilka chwil jak chłopak zniknął w ciemnej ścianie lasu.

  Mimo ciemności i strachu on nadal biegł przepełniony ogromną wściekłością. Suche patyki łamały mu się po nogami a drzewa zagradzały mu drogę. Wszędzie było słychać głośne wycie wilków i huczenie sów. Ale on się nie bał. Myślał tylko o zemście. Po kilku chwilach ciągłego biegu Jego genialny elfi słuch wykrył coś, co nie jest charakterystyczne dla odgłosów nocnego lasu. Był to śmiech orka. Młodzieniec wyciągnął swój nóż, który zawsze nosił w pochwie za paskiem. I cały czas biegł a nie widać było po nim zmęczenia. Zaczął powoli zbliżać do się do tych dziwnych odgłosów jednak coś go zaniepokoiło. Usłyszał za sobą kroki. Zatrzymał się i odwrócił gwałtownie.

Ukazała mu się postać. W ciemności nie mógł dostrzec dokładnie, kto to jest. Jednak zbliżając się do niej w końcu spostrzegł, kto za nim szedł. Był to Elveron miejscowy złodziejaszek. Ubrany był w czarną kamizelkę i czarne podarte spodnie. W ręku trzymał sztylet. Piękny i błyszczący.

 - Co ty chłopie sam na orki idziesz? Chcesz zginąć? – Syknął Czarny chłopak, bardzo po cichu

 - Czego chcesz Elveronie? Nie masz już, kogo okradać. Idź stąd!.- Odparł przepełniony nienawiścią chłopak.. Głos był jego donośny i mocny. Mówiąc to odwrócił się i zaczął iść dalej.

  - Rithior czekaj! – Szepnął i zaczął biec za Młodzieńcem. Chłopak nie miał czasu na odganianie natrętnego Elverona. Biegł ile sił. Aż w końcu zobaczył w oddali to, czego szukał. Pragnienie zemsty jeszcze się w nim nasiliło.

 W niewielkiej odległości od chłopców widać było rozpalone ognisko. Ogień rozświetlał najbliższą okolice trzeszcząc przy tym dosyć głośno. Dookoła siedziała grupa orków. Były to dwumetrowe, dosyć grube stworzenia. Cale brudne i brzydkie. Ich łyse łby były całe splamione w świeżej krwi. Rithior dobrze wiedział czyja to krew. Ubrane były jakieś podarte płótna. Każdy trzymał w ręku kawał surowego mięsa a obok leżały jakieś kije. Nagle do siedzących przy ognisku doszedł jeszcze jeden. Łącznie było ich czterech.

 - Mam plan! – Powiedział Elveron spoglądając na Rithiora – Orki są bardzo głupie. Chwyć kamień i rzuć na drugą stronę. One tam pójdą wszystkie. Tam stoi wiadro wody – Pokazał na stojące obok ogniska naczynie przepełnione brudną wodą. – Ja podbiegnę i szybko zgaśże ogień. My elfy widzimy lepiej w ciemności. Orki nie będą wiedziały, co się dzieje. A my je zabijemy.

 - Idź stąd. Poradzę sobie sam – Burknął chłopak spoglądając głęboko w oczy Elveronowi.

 - Wiem, że jesteś wściekły, ale pójdziesz tam i zginiesz. Zacznij myśleć. Chwyć kamień! – Odparł niespokojnym głosem.

 Rithior przemyślał sprawie i chyba uznał plan Elverona za stosowny. Powoli i ostrożnie podniósł kamień z ziemi. Uniósł dłoń do góry i  z całej siły rzucił go wysoko nad orkami.

 Kamień leciał wysoko nad głowami ohydnych bestii i spadł kilkanaście metrów za nimi. Orki nagle zerwały się z miejsc i i ruszyły w stronę odgłosu upadającego kamienia. Wtedy Elveron zaczął biec w stronę ogniska. Nim orki się obejrzały ogień został zgaszony. Rithior chwycił mocno sztylet i szybko wstał. Nigdy jeszcze nie miał do czynienia z orkiem. Nigdy jeszcze nikogo nie zabił. Teraz zaczął się bać. Jednak szedł szybko w stronę orków. Wiedział, co one zrobiły jego matce. Tego nie mógł darować. Stwierdził, że musi przezwyciężyć strach. Wtedy zaczął biec. Spostrzegł, że Elveron biegnie po drugiej stronie. Rithior zacisnął mocno dłoń na sztylecie i rzucił się w stronę jednego orka. Ten za nim się obrócił już miał ostrze w karku. Powoli osunął się na ziemie a chłopak wyciągnął nóż. Elveron zaś podciął ścięgna orkowi, aby ten się przewrócił a potem zadał silny cios prosto w serce bestii. Pozostała dwójka zorientowała się, co się dzieje i ruszyła na ślepo w stronę odgłosów wydawanych przez chłopców. Rithior wiedział, ze zaraz może zginąć jednak teraz nie było odwrotu. Chłopak starał się unikać wielkiego kija. Wiedział, że jak nim dostanie to zginie. Powoli zaczął się męczyć. A ork cały czas machał bronią. Musiał w końcu zadać cios. Po chwili zanurkował pod kijem podczas jednego z ciosów orka i zanurzył ostrze noże w brzuchu potwora. Jednak ork ostatnimi siłami uderzył Rithiora w głowę. Obaj padli na ziemie.

  Chłopak zobaczył, że Elveron dzielnie walczy z jednym orkiem jednak szybko się męczy. Ork trafił go kilka razy, ale chłopak w końcu, z wielkim trudem zadał śmiertelny cios. Wbił swój sztylet w głowę potwora.

  Rithior powoli tracił przytomność. Miał sporą ranę na głowie. Ale nie bał się. Wręcz przeciwnie. Czuł ogromną radość. Pomścił śmierć swojej matki. Rana krwawiła coraz bardziej aż w końcu przeszył go przeraźliwy ból. Zemdlał.

  Elveron bardzo zmęczony walką usiadł na ziemie głośno oddychając. Wiedział, ze Rithior potrzebuje pomocy. Rana jest poważna. – Muszę wziąć się w garść – Mówił szeptem. Zerwał kawałek nogawki od swoich spodni i szybko obwiązał głowę rannego, aby zatamować krew. Po chwili wziął Rithiora na plecy i zaczął powoli kroczyć w kierunku wyjścia.

  Zaczęło się już powoli rozjaśniać. Nie było już widać gwiazd. Natura zaczęła budzić się o życia. A On cały czas szedł a do wyjścia jeszcze daleko. Powoli tracił siły. Też doznał sporych obrażeń. Po chwili upadł na kolana. Położył Rithiora na ziemi i sam padł ze zmęczenia. Był bardzo spragniony. Ciężko mu było oddychać. Myślał, ze to już koniec. Ale nadszedł ratunek. Elveron spostrzegł kilku elfów z wioski jadących na koniach. Jechali bardzo szybko. To byli Ci sami, którzy znaleźli matkę Rithiora.

  Kiedy do nich podjechali szybko wsadzili chłopców na konie i ruszyli w stronę wioski. Elveron wiedział, że już jest bezpieczny i stracił przytomność.

  Minęło kilka ciepłych, letnich dni. Rithior leżał w łóżku we własnym domu. Lecz zupełnie sam. Matki już nigdy przy nim nie będzie. A ojciec zmarł dawno temu. Rithior został sierotą. Ale na razie nie zdawał sobie z tego sprawy. Od kilku dni był nieprzytomny. Jednak dziś jego stan się bardzo poprawił. Elfickie zioła i leki z dobrych roślin bardzo mu pomogły.

  Zaczął powoli się przebudzać. Otworzył lekko oczy. Słoneczne promienie od razu uderzyły w niego rażąc go bardzo. Przez otwarte okna do pokoju wpadała woń letnich kwiatów. Rithior obrócił się na bok i ponownie otworzył oczy. Ujrzał wnętrze swego domu. Nic się tu nie zmieniło. Na środku stał duży stół a za nim kilka półek z jedzeniem. Za ścianą były schody do piwnicy gdzie leżały wszystkie rzeczy potrzebne w domu.

  W końcu nabrał sił, aby wstać z łóżka. Powoli podniósł się i stanął na nogi. Dopiero teraz sobie wszystko przypomniał. Ogarnął go smutek. Nie mógł jednak się dłużej zamartwiać. Już kilka dni .zyje w żałobie. Trzeba żyć dalej. Nagle poczuł straszliwy głód. Nie jadł nic od kilku dni. Podszedł do jednej z półek i chwycił woreczek ryżu i kwaśne mleko. Usiadł przy stole i począł jeść. Gdy zjadł wypił pół bukłaka wody. Czuł się już najedzony

  Powolnym krokiem zaczął zmierzać ku wyjściu. Odsunął kotarę i wyszedł na zewnątrz domu. Poczuł no sobie dotyk ciepłego letniego słońca. W powietrzu unosiła się woń kwiatów i świeżej trawy. Wioska tętniła życiem. Na trawniku przed jego domem bawiły się elfie dzieci. Obok jakaś kobieta prała ubrania w strumieniu. Niedaleko stał stragan z jedzeniem a kolejka do niego była bardzo długa. Piękne zielone drzewa rozstawione po całej okolicy rzucały cień na wylegujące się elfy. Po drugiej stronie widać było handlarzy, którzy przybywają z miast, aby sprzedać swoje towary. Piękne kwiaty nadawały ziemi kolorów a piękne elfi przechadzające się po uliczkach przyciągały wzrok każdego elfa. Widać była wracających z lasu zielarzy, którzy od samego rana szukali ziół na okolicznych łąkach i w pobliskim lesie, który też wyglądał przepięknie o tej porze dnia. Rithior wziął głęboki oddech i począł stawiać kroki w kierunku domu Elverona

  Było już południe. Elfy nie spędzały czasu w domach. Nie chciały marnować takiego pięknego dnia. Wiele osób chodziło po wiosce rozmawiając ze sobą. Na placu centralnym stali grajkowie, którzy rozweselali przechodzące koło nich elfy. Na niebie nie było ani jednej chmurki.

  Rithior spostrzegł gdzieś na uboczu wielki stóg siana. Zobaczył siedzącą na nim postać. To był Elveron. Chłopak uniósł ręke w geście powitalnym i począł zmierzać do swojego przyjaciela. Elveron ucieszył się widząc Rithiora. Szybko zeskoczył na ziemie i zaczął biec w jego stronę. Nie był już ubrany w swoje czarne podarte ubrania. Teraz miał na sobie białą jedwabną koszule i szare spodnie do kostek zaciśnięte na dole sznurkiem.

 - Witaj przyjacielu! Jak twoje rany goją się – Krzyknął do Rithiora głosem przepełnionym radością. W końcu mógł ujrzeć towarzysza

 - Elveronie! Moje rany są niczym w porównaniu z twoimi – Odpowiedział głosem równie radosnym

 - Chciałem Ci Przypomnieć, że to ja dźwigałem Cię na plecach i ratowałem Ci życie – Spojrzał na niego dumnie

 - Może, ale i tak ja jestem lepszym wojownikiem – Odparł ironicznie Rithior

 - Tak? – Zapytał podejrzliwie

 - Żartuje przyjacielu. Dziękuje za ratunek. Jestem Ci winien przysługę - Podał rękę Elveronowi i szczerz się do niego uśmiechnął

  Obaj przyjaciele ruszyli w stronę karczmy, aby razem napić się dobrego piwa i zjeść kawał jakiegoś pieczonego mięsa. W karczmie było bardzo gwarno. A tłumy bywalców sprowadziła nowa dostawa najlepszego mięsiwa, którym można się najeść do syta. I w ten sposób przybytek przepełniony był przeróżnymi istotami do późnej nocy.