Komentarze (0)
I zwierzę znów musiało gnać wśród gęsto rosnących drzew rozsianych po całej okolicy. Korony ich zapełnione były pięknymi, zielonymi liśćmi, przez, które przebijały się mocne promienie słońca. Warunki były idealne. Mech, który wgniatał się pod nogami konia nie ranił mu kopyt, które nie wiedzieć by, czemu nie były podkute. Wszędzie słychać było donośne śpiewy ptaków i głos spłoszonej zwierzyny.
Rithior siedział z tyłu i trzymał się jedną ręką za koszule Thakan. Nogi lekko zgięte i mocno ściskał nimi zwierze, które pędziło bardzo szybko. Wiatr bawił się również włosami chłopaka, rozwiewając je na wszystkie strony. Rithior mógł czuć się naprawdę świetnie gdyby nie to, że kilkanaście minut temu dowiedział o rzeczach, które wywróciły jego życie do góry nogami. Jakieś trzy tygodnie temu, żył w pięknej wiosce ze swoją cudowną matką, a teraz musi uciekać przed Drowskimi żołnierzami, bo ma w sobie demona. Na dodatek został poinformowany, ze jego mam była wielką wojowniczką i przyjęła na siebie klątwę. Ale czemu niby miał w to wierzyć? Może, dlatego, dlatego Elfy czują więzy rodzinne a po śmierci swojej matki poza chwilowym gniewem Rithior nie czuł nic. Bardzo szybko doszedł do siebie po stracie ukochanej osoby. Poza tym ostatnia noc też mogła dać mu wiele do myślenia. Ta moc, która go nagle ogarnęła... To był ten Demon, o którym mówił Thakan.
Z jednej strony Rithior chciał w to nie wierzyć. Pragnął wrócić z powrotem do swoich przyjaciół, zapomnieć o tym wszystkim. Z drugiej jednak czuł się wyjątkowy. Teraz od niego zależało praktycznie wszystko. Sam nie wiedział już, co mam myśleć. Z resztą, jaką miał pewność, że siedzący przed nim mężczyzna jest tym, za którego się podaje. Może to zwykły morderca pragnący mocy demona. Wymyślił sobie tą historie i zaczął grać Rithiorowi na uczuciach. Cały czas dręczyła go ta niepewność, której nie mógł stawić czoła. Bał się w pełni zaufać Thakanowi o ile naprawdę miał tak na imię.
Ale skoro Thakan okazałby się mordercą, to, czemu nie zabił go wcześniej. Miał ku temu mnóstwo okazji. Nie bawiłby się w wymyślanie historyjek tylko przy pierwszej lepszej okazji zabiłby, Rithiora. A zrobiłby to z wielką łatwością, bo jak na starca jest bardzo silny i biegle posługuje się magią. Dla zabójców magia nie jest chyba czymś ważnym.
Chłopak musiał się teraz zmierzyć z własnymi myślami. A koń pędził wśród drzew, które po kilku godzinach stawały się coraz rzadsze. Mech powoli zamieniał się w trawę, a słońce coraz mocniej raziło w oczy Thakan. Siedział on z przodu pełen spokoju i powagi. Wypatrywał tylko końca drogi, od którego dzieliła ich już tylko godzina. Byli już na tyle daleko od miasta, ze Drowy nie wyczułyby na pewno. Jednak Mężczyzna wolał się upewnić. Poza tym jakoś nie w smak mu było spać w lesie.
I tak mijały minuty. Koń już zaczął męczyć się powoli, więc mężczyzna kazał mu zwolnić i zwierze natychmiast wykonało polecenie. Minęło kilka chwil i Rithior dostrzegł nieduży step porośnięty gęstą trawą. Widać było na nim mnóstwo małych i dużych krzewów, ale drzew ani śladu.
- Tam właśnie zmierzamy – Rzekł Thakan wskazując ledwo dojrzany przez Rithior teren. Chłopak ogarnęło zdziwienie i podziw. Mężczyzna, który wygląda na człowieka dostrzegł coś, co Rithior ujrzał z ledwością. A Elfy słyną przecież z genialnego wzroku.
- Ale.. Ale jak? – Wyjąkał Rithior.
- Chcesz się dowiedzieć jak dojrzałem ten step – uśmiechnął się – Cóż jak mówiłem żyłem z elfami wiele lat. Pomagałem im praktycznie we wszystkim. Bardzo żałowałem, ze urodziłem się człowiekiem. Więc Elfy w ramach wdzięczności za moje zasługi dały mi magie, która upodobniła mnie do nich. Może nie pod względem wyglądu, ale cechy mam czysto Elfickie. Wzrok, słuch i inne. Dali mi również dar długowieczności, jednak on nie podziałał jak u Elfa. Starzenie zatrzymało się dopiero teraz, gdy już skończyłem ludzkie pięćdziesiąt lat. Kiedyś Elfickie zmysły maiłem dużo bardziej wyostrzone. Teraz są już tylko trochę leprze niż ludzkie.
- Przecież ja widzę genialnie, a Ty prawie tak jak ja. – Odrzekł ze zdziwieniem Rithior
- Genialnie? Zobaczysz po treningu. Jeszcze nie skończyłeś się rozwijać. Twój wzrok polepszy się jakieś trzy-czterokrotnie, jeśli się nie mylę.
- Czterokrotnie!? – Zapytał zszokowany chłopak, aby upewnić się, ze może widzieć jeszcze lepiej niż teraz.
- Tak! – Odrzekł pewnie -Ty naprawdę jesteś nieświadomy własnych możliwości.
- Też mi się tak wydaje.
- Trzeba Cię oświecić mój drogi chłopcze...
- No to słucham.
- To nie teraz. Podczas treningu wszystkiego się dowiesz.
- Jak chcesz. - Zakończył rozmowę poczym odgarnął włosy z oczu, aby zorientować się ile drogi zostało im jeszcze do przebycia. Step był już naprawdę blisko. Drzewa powoli zamieniały się w gęsto rosnące krzewy, między którymi rosła gęsta, lecz niska trawa. Było już popołudnie, więc słońce powoli chyliło się, ku zachodowi. Przez cały teren przedzierał się chłodni letni wietrzyk, który świszcząc cicho szeleścił liśćmi.
Thakan szybko zszedł z konia i stanąwszy na obrzeżach stepu począł szukać dogodnego miejsca na odpoczynek. Minęła chwila i mężczyzna ujrzał kawałek polanki po środku, której stał duży kamień. Obrośnięta była ona krzakami, więc nie mogli zostać zauważeni przez potencjalnych bandytów. Thakan uznał, iż miejsce, które wybrał będzie idealne. Kiedy tylko doszli w wybrane miejsce Rithior poszedł w ślady mężczyzny i również zszedł z konia. W końcu mógł rozprostować kości. Zaczął przeciągać się leniwie patrząc na mężczyznę.
Thakan chodził po nie dużej polance i zrywał suche patyki z krzaków poczym rzucał je na jedną stertę. Kiedy na środku pojawił się całkiem pokaźny stos mężczyzna uklęknął obok i szepnąwszy coś strzelił malutka kulką stworzoną z ognia w patyki. Po chwili zwykły stos gałęzi zamienił się w dość spore ognisko.
Słońce poczęło już znikać gdzieś za horyzontem i powoli zaczęło się ściemniać. Rithior rozsiadł się wygodnie patrząc na trzaskający ogień i lecące ku niebu iskry. Zerkał, co jakiś czas na Thakan, który robił bardzo dużo rzeczy. Musiał napoić konia, opatrzyć go. Ułożyć sobie miejsce do spania, zobaczyć czy nikogo nie ma w okolicy. Kiedy już uporał się z tym wszystkim chwycił przewieszoną przez bok konia torbę i usiadł koło Rithiora.
- Trzeba coś zjeść - Powiedział spokojnie wyciągając kawał różowego mięsa. Następnie wyjął nóż i naostrzywszy go zaczął ciąć je na mniejsze części. Jeden kawałek rzucił Rithiorowi, który złapał go bez problemu. Mięso było upieczone, ale zimne. Rithior jednak był zbyt głodny by czekać. Chwycił mięso z zęby i odgryzł spory kawałem. Thakan spojrzał na niego nabijając mięso na kij u i uśmiechnął się wrednie.
- To ma ci starczyć do póki sobie czegoś nie upolujesz – Rithior uśmiechnął się w nadziei, ze Thakan żartuje, jednak mina mężczyzny wyglądała na poważną.
- Jak to upolujesz? – Spytał nie pewnym głosem przeżuwając pokarm.
- No nie wiesz jak się poluje?
- Ale jak to? Ja mam polować? A po co skoro masz torbę pełną jedzenia?!
- No właśnie. Ja mam. To jest moje jedzenie. – Powiedziawszy to uśmiechnął się wrednie i schował torbę za plecy.
- Ale, myślałem...
- To źle myślałeś.
- A woda? Ma jej mało.
- Będziesz musiał sobie jakoś poradzić. Trening to trening
- Ale myślałem, że będziesz mnie uczył walczyć, albo korzystać z mocy demona.
- Ależ będę...
- Ale na co mi się przyda ganianie za sarenkami? Co mi to da na wojnie?
- Uwierz mi, że bardzo wiele.
- Jakoś mi się nie wydaje.
- Wspomnisz moje słowa chłopcze. A teraz lepiej idź spać.
- Wiesz, przeżyłem dziś taki szok. O mało mnie nie zabili, dowiedziałem się, że jestem demonem, a Ty mi każesz iść spać? Tak po prostu? Jak mam niby to zrobić?
- No wiesz, nie wiem jak Ty to zazwyczaj robisz, ale ja się kładę i zamykam oczy. Musisz spróbować. Zazwyczaj działa.
- Bardzo śmieszne - Odparł ironicznie Rithior
- Tak sądzisz? – Rzekł Thakan poczym położył się wygodnie podpierając głowę rękami.
- Chciałem Cię tylko o coś zapytać.
- Tak? – Spojrzał na niego podejrzliwie
- Jaka ona była. No wiesz moja matka?
- Twoja matka była genialną wojowniczką i wspaniałą przyjaciółką. Wygrywała na rękę z każdym mężczyzną. Na dodatek była piękna i mądra. Lepszej matki nie mógłbyś sobie wyobrazić.
- W takim razie, kto był moim ojcem?
- Na to pytanie nie umiem Ci odpowiedzieć. Nigdy mi tego nie mówiła. Wiem tylko, ze masz brata. Jest starszy o siedem lat od Ciebie. Nie wiem jednak czy żyje, ale kiedy przeszukiwałem wioskę po jej zniszczeniu jego ciała nie znalazłem. Może udało mi się uciec.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi o nim wcześniej?
- Sam nie wiem. Może nie chciałem Cię jeszcze bardziej obarczać tymi wszystkimi informacjami. Ale cóż stało się. A jeśli chodzi o twojego brata. Podejrzewam, że uprowadziły go Drowy i wykorzystały do własnych celów.
- Chciałbym go kiedyś odszukać.
- Może i nadejdzie ku temu okazja. A teraz lepiej połóż się spać. Od jutra zaczynamy trening.
- A tego się boje najbardziej.
- I masz racje. Uwierz mi jest, czego.
- Dziękuję za pocieszenie. - Uśmiechnął się poczym ułożył się wygodnie na trawie. Thakan wyciągnął rękę ku ogniowi.
- Liarhan – Powiedział a z ręki jego niczym z wiadra zaczęła lecieć woda, która szybko zamieniła ogień w garstkę mokrego popiołu i drewna. Zapadła zupełna ciemność. Rithior leżał niedaleko Thakana patrząc w tysiące gwiazd na piękny nocnym niebie. Po chwili zasnął.